wtorek, 10 września 2013

16. On jest okropny...

An obudziła się dość późno. Wstała z łóżka, wzięła szlafrok i zeszła na dół. Przy stole siedziała jej babcia popijając herbatę i czytając proroka.
- Hej...
- Śniadanie na stole. - Nawet nie uraczyła An spojrzeniem. An popatrzyła chwilę na przypaloną jajecznice i odpowiedziała.
- Nie jestem głodna. - Pani Drank dojrzała na nią z nad gazety.
- Musisz mieć siłę.
- Ale na co?? Rodzice w ogóle wiedzą, gdzie jestem?? Czemu nic mi nie chcesz powiedzieć??
- Wszystko w swoim czasie. - An już otwierała usta by coś powiedzieć. - Wszystko w swoim czasie. - Powtórzyła jej babcia. Anabelle usiadła i z trudem zjadła jajecznice.
- Kiedy wrócę do Hogwartu??
- Zależy jak szybko ci pójdzie.
- Co pójdzie??
- Nauka...
- Przyjechałam się tu uczyć?! A niby co robiłam w Hogwarcie?!
- Nie unoś się. - Powiedziała spokojnie. - Nie nauczysz się tego w Hogwarcie.
- Ale czego??
- Za dużo pytań...
- Za mało odpowiedzi. - An zwęziła oczy.
- Wszystko w swoim czasie.
- Ciągle to powtarzasz!
- Wszystko w swoim czasie.
- Mam tego dość! - An wstała od stołu i zacisnęła pięści. Nagle woda w czajniku zaczęła ostro bulgotać. Wystrzelił gwizdek i zaczęła się wydobywać para, a po chwili wypływała i woda. Anabelle rozluźniła ręce i znów było normalnie. - Co to było?! Co się ze mną dzieje?! - An uciekła na górę do swojego tymczasowego pokoju. Leżała skulona na łóżku. Podeszła do niej babcia i pogładziła po ramieniu.
- Musimy poważnie porozmawiać.
- Odpowiesz mi na moje pytania??
- Postaram się, ale nie obiecuje, że na wszystkie.
***************
Rose siedziała w dormitorium. Leżała na łóżku swojej przyjaciółki. Wzięła telefon do ręki, wybrała numer An i przyłożyła telefon do ucha. ~Hej tu An. Zostaw wiadomość, później od dzwonie~ - Poczta głosowa... - Powiedziała pod nosem Rose. Po dziesiątej próbie dodzwonienia się postanowiła nagrać jej się na pocztę. - Hej, to ja Rose. Martwię się o ciebie. Gdy tylko będziesz mogła zadzwoń... tęsknie. - Rozłączyła się. Głęboko odetchnęła i opadła na poduszki. Nagle do pokoju wpadł James.
- Hej An... Nie ma jej tu??
- Nie.
- Gdzie jest??
- Nie wiem.
- Co?!
- Babcia ją zabrała do domu. A co się tak interesujesz??
- Tak pytam... Zadzwonię do niej.
- Powodzenia...
-Co??
- Próbowałam. Ma wyłączony telefon.
- Trzeba iść do McGonagall. Może się jej coś stało?!
- Byłam już...
- I co??
- Ona mi powiedziała, że babcia ją zabrała. Sprawy rodzinne.
- I tyle?
- Wiem tyle co ty. Nie naciskaj bo nic nie wskórasz. Nie idziesz na lekcje??
- Nie słyszałaś??
- Czego??
- Zawodnicy olimpiady mają wolne od zajęć, by się przygotować i potrenować.
- Nie idę.
- Gdzie??
- Na trening! Nie mam siły James.
- Idziesz. - Rose nadal leżała w piżamie, ale Jamesowi to nie przeszkadzało. Wziął ją przez ramię ( Wyglądało to jak by ją upolował). Szedł przez korytarze. Nie uniknęli widowiska, śmiechów i gwizdów na widok piżamy Rose. Postawił ją dopiero na boisku. Zobaczyli, że niedaleko nich toczy się kłótnia pomiędzy Gryffonami a Ślizgonami.
- Malfoy co tu robisz?! - Rose chciała zabrzmieć poważnie i groźnie, ale zapomniała w jakim jest stroju. Ślizgoni zaczęli się śmiać na jej widok.
- No, no Weasley. Niezłe wdzianko na grę w Quidditcha. - Rose najpierw spiorunowała spojrzeniem Kuzyna, potem blondyna.
- Odczep się Malfoy! My zarezerwowaliśmy boisko.
- Nie wydaję mi się.
- Rosie...
- James nie przerywaj. To nasz czas treningu.
- Nie sądzę.
- Rose...
- James zamknij się.
- Zobacz sama. - Skorpius wyciągnął przed nią, pozwolenie oraz grafik treningów. Rose patrzyła ze zdziwieniem. Rzeczywiście teraz trening mieli Ślizgoni. Spojrzała groźnie na Jamesa.
- Wytłumaczę.
- Proszę...
- Zapomniałem zarezerwować boisko... - Powiedział szeptem.
- James!! Ty tępy idioto!! - Gryffoni zaczęli iść w stronę szatni. Rose poszła za nimi, a James zaczął biec za całą grupą. Gdy weszli do szatni wszyscy usiedli na ławkach.
- Proszę kapitanie od siedmiu boleści. Jaki masz plan?? Jak mamy trenować??
- Bez obaw. Możemy na początku pobiegać kilka kółek wokół jeziora na błoniach. Tak dla kondycji.
- Dojdę, idę się przebrać. - Rose wyszła z szatni. Po 15 minutach spotkała się z gryfonami na błoniach. Ubrana była w luźną, ale nie długą szarą koszulkę z numerem 87 do tego krótkie czarne spodenki i sportowe buty. Włosy związała w wysoki kucyk.
- Gdzie wszyscy?? - Spytała Rose rozglądając się.
- Już zaczęli. Radze ci też zacząć bo masz 4 kółka w plecy. - Rose spiorunowała go spojrzeniem i zaczęła biegać. Wszyscy już skończyli, Rose podeszła do nich.
- Możecie iść. - Zwrócił się do Rose. - Ty nie. Nie zrobiłaś 15 kółek.
- Zrobiłam 10...
- Za mało jeszcze 5 szybciutko... - Rose popatrzyła na niego błagalnie, on zaprzeczył i gestem kazał jej biec. Po dwóch kółkach zobaczyła, że James jest daleko z grupką fanek, jednak nadal ją obserwuje.
- Jeszcze trzy kółka powiedziała pod nosem. - Po ostatnim kółku padła na ziemie. Zobaczyła, że w pobliżu nie ma już Jamesa. - Świetnie.
- Weasley, nie masz łóżka. - Nie miała siły się z nim kłócić więc zignorowała go.
- Zmęczona?? - W geście tylko kiwnęła głową. - Masz. - Podał jej butelkę wody. Ruda usiadła i spojrzała podejrzliwie na Ślizgona. - Nic do niej nie dodałem. - By potwierdzić swoje słowa odkręcił butelkę i napił się. - Widzisz. - Rose wzięła od niego butelkę. - Strasznie was męczy co?? Szkoda, że mimo tego wysiłku przegracie. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Nie robię tego dla niego!
- Ah tak, a dla kogo??
- Dla siebie.
- Dla siebie? - Spojrzał z rozbawieniem.
- Tak. - Nie dała się wyprowadzić z równowagi.
- Po co??
- Co??
- Po co to robisz??
- No wiesz, by mieć lepszą kondycje, spalić trochę zbędnych kilogramów. - Malfoy szczerze roześmiał się.
- No co? Aż takie to zabawne? - Spojrzał na nią.
- W twoim przypadku tak.
- A to niby czemu? - Stanęła z założonymi rękoma, mrużąc niebezpiecznie oczy.
- Weasley z takim myśleniem to ty się w anoreksje wpędzisz.
- A od kiedy cię interesuje co ze mną będzie. - Zbliżyła się do niego.
- Wiesz jak ciebie nie będzie to kogo będę dręczył. - Zrobił krok do przodu.
- A więc jestem ci potrzebna. - Odległość pomiędzy nimi mierzyła nie przekraczała 10cm. Ruda stała z lekko zadarta głową do góry, za to Skorpius lekko patrzył w dół. Patrzyli sobie prosto w oczy. Rose nadal miała je niebezpiecznie zmrużone, jak by chciała go do czegoś podpuścić.
- Nie przeceniaj się Weasley.
- O to się nie bój Malfoy. - Byli tylko oni. W około ani żywej duszy. Stali tak blisko siebie i wpatrywali się w siebie zawzięcie. Rose ukradkiem spojrzała na usta blondyna, szybko jednak wróciła wzrokiem do oczu. Skorpius zauważył to i przybliżył delikatnie twarz do twarzy dziewczyny. Rose wcale nie była przeciwna, nie odepchnęła go ani nie odsunęła się. Stała sparaliżowana. Ich usta dzieliły milimetry. Ruda przymknęła oczy...
- Hej! - Szybko odskoczyli od siebie na dźwięk głosu Séraphin. - Przeszkodziłam w czymś??
- Nie, właśnie miałam iść.
- Hej Skorpionku.
- Miałaś mnie tak nie nazywać...
- Wybacz. - Rose była już w miarę daleko od nich. Jednak, gdy się odwróciła zobaczyła Skorpiusa całującego się z piękną blondynką. „A co mnie to...” Pomyślała i poszła do dormitorium. Pierwsze co sprawdziła telefon, czy przypadkiem An się nie odezwała. Gdy skrzynka była pusta odłożyła telefon na szafce i poszła wziąć prysznic. Odkręciła zimną wodę. Myślała, że tak orzeźwiająco zimny prysznic ochłodzi ją i jej myśli. Poczuła się dziwnie widząc Skorpiusa całującego się z Séraphin. „Mam chłopaka” Szybko pomyślała. „Nie mogę się tym przejmować. Muszę przegrać mecz, z godnością.” Wyszła szybko z łazienki, założyła strój do Quidditcha, wzięła miotłę i pobiegła na trening. Po drodze nie spotkała Ślizgonskiej pary. „Może i lepeij”. Po głowie chodziła jej taka myśl...
*************

Na boisku zebrała się już cała szkoła. Olimpiada miała się zacząć od meczu w Quidditcha. Komentatorem meczu był Albus Potter. Wszyscy czekali niecierpliwie na wyniki, gdy z głośnika usłyszano drzwięk wszyscy ucichli.
- Do finału doszli Ślizgoni!! - Trybuny z domu węża zaczęły piszczeć, krzyczeć i bić brawa.
- I Gryfoni!! - Gryffoni zaczęli skakać i krzyczeć. Obie drużyny wyszły na boisko. Pomiędzy nimi stała pani Hooch.
- Kapitanowie do mnie. - Wyszedł James i Skorpius. - Podajcie sobie ręce. - Niechętnie z zaciętymi minami podali sobie ręce. - To ma być czysta gra. Zawodnicy na miotły! - Wszyscy weszli i czekali na sygnał, że mogą się wznieść w powietrze.
- Złoty znicz został wypuszczony! - Krzyknął Albus. Pani Hooch zagwizdała i rzuciła w górę kafel.
-Kafel dostał się w ręce Ślizgonów, po chwili Gryffoni go przejeli. Nadleciał tłuczek, ale zawodowo został odbity w ścigającego Ślizgonów. - Komentował Albus. - Świetny unik, ale co to Gryffindor strzelił gola!! - Gra toczyła się dalej. Od Rose zależało najwięcej była szukającą. Gryffoni prowadzili 20pkt to świetny moment, by złapać znicza. Rose zobaczyła go niedaleko obręczy Ślizgonów. Ruszyła powoli żeby szukający przeciwnej drużyny mógł zauważyć, gdzie jest znicz. Po chwili wyprzedził ją, wtedy ruda lekko przyśpieszyła. - Szukający gnają za zniczem. Lecą łeb w łeb nad ziemią. Wyciągają ręce... - Gdy nagle Rose straciła równowagę i spadła z miotły. - Slytherin złapał znicz!! I wygrywa konkurencje w Quidditcha!! - Skorpius wraz z innymi zawodnikami wylądował na ziemi. Od razu podbiegł zobaczyć co z Rose. Odległość nie była tak wysoka by stało się coś poważnego najwyżej złamanie. Ruda leżała nieprzytomna. Podbiegła pani Hooch.
- Odsuńcie się. - Sprawdziła tętno Rose. - Jest tylko nie przytomna. Skorpius wyszedł z szeregu.
- Zaniosę ją do skrzydła szpitalnego.
- Dobrze. Reszta rozejść się! To nie widowisko! Są jeszcze inne dyscypliny na które warto popatrzeć! - Uczniowie zasiedli na trybunach. Malfoy podniósł Rose i skierował się do Skrzydła szpitalnego. Gdy położył ją na łóżku przybiegła Pomfrey.
- Co się stało??
- Mecz Quidditcha spadła z miotły z nie dużej wysokości. - Pielęgniarka od razu zaczęła wymachiwać różdżką. - Już zmykaj. - Malfoy niechętnie wrócił na olimpiadę. Po całym wydarzeniu do rudej przyszedł Hugo, Albus i Lilly. Rose czuła już się lepiej i siedziała na łóżku pijąc jakieś zioła na wzmocnienie.
- Jak tam Rosie.
- Amm... wszystko już w porządku Lilly. A gdzie James??
- Nie chiał przyjść.
- Twierdzi, że przez ciebie przegrali. - Powiedział Albus.
- Dzięki za szczerość...
- On jest okropny... - Wtrąciła Lilly. - Nawet nie podszedł sprawdzić czy nic ci nie jest, gdy spadłaś.
- To kto mnie przyniósł??
- Skorpius. - Powiedział szybko Hugo.
-CO?? - Rose otworzyła szeroko oczy.
- Sam się zdeklarował. - Do skrzydła weszła pielęgniarka.
- O widzę, że już ci lepiej. Nie odbiorę ci zabawy. Możesz już wyjść.
- Dziękuję.
- Tylko nie ściągaj jeszcze bandaża z ręki.
- Dobrze. - Rose szybko wstała i pobiegła z Lilly w stronę portretu grubej damy.
- Rose ty idź, ja muszę jeszcze coś załatwić. Spotkamy się w pokoju wspólnym za godzinę. - Do balu zostało półtorej godziny. Lilly popędziła pod Wielką Salę.
- No Potter. Umowa to umowa.
- Zgoda. Nie wiem jakim cudem, ale przegraliśmy. Pójdę z tobą na bal.
- o 19 w lochach.
- Dobrze. - Dziewczyna pobiegła na górę do dormitorium. Musiała się wyszykować. „Pierwsza faza planu zakończona”. Pomyślała Lilly.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny rozdział :3 ten jest dłuższy od poprzednich :D I znowu proszę was o komentarze, gdyż lepiej się pisze gdy wiadomo, że ktoś to czyta :)

1 komentarz:

  1. Fajnie piszesz i wgl, ale jak wiadomo pojawiają się błęd, ale nie przejmuj sie nimi bo jest ok.
    Blog jest super prowadzony i podoba mi sie zakladka 'bohaterowie' ;D Ciesze się, że postawilas na dluzsze rozdzialy, bo tak sie przyjemniej czyta. Czekam az Rose i Scorpius zbliżą się do siebie w jakis sposob ;D Obserwuje blog od samego początku i jak pewnie wiele innych ludzi. Czekam na dalszy ciąg! :*

    OdpowiedzUsuń